Blog

Bomiś* kontra konował**

Ola
Aleksandra Makojnik
lekarka, specjalistka medycyny rodzinnej, trenerka komunikacji medycznej
15/09/2020
· Czas czytania: 4 minuty
Blog_przychodzi_bomis_do_konowala

 

  * BOMIŚ - pogardliwe i lekceważące określenie na „roszczeniowego” pacjenta (od „bo mi się należy”)

** KONOWAŁ - równie pogardliwe i lekceważące określenie na lekarza (od dawnego określenia weterynarza)

 

 

Przychodzi bomiś do konowała.

 

Bomiś chce, nalega, wymaga, żąda. Recepty; zlecenia badań, transportu, zabiegów pielęgniarskich; skierowania do specjalisty, szpitala, sanatorium; zwolnienia; zaświadczenia. Bomiś jest ubezpieczony, a czasem nawet opłaca składki, nawet jeśli tylko jedną na rodzinę. Bomisiowi „się należy”, tak słyszy w radiu, widzi w telewizji, czyta na fejsbuku, więc odmowa wywołuje gniew, frustrację, często agresję. Bomiś często obczytał się już, skonsultował z Dr Google, a bomiś znający języki nawet z Dr Yahoo i ma gotową diagnozę, bo przecież leczenie nie jest trudne, wystarczy tylko trochę poszperać w internecie. Potrzebuje tylko papierka, a w zasadzie pieczątki. Jakby ją miał, to nie musiałby się płaszczyć przed nikim. A musi, i to przed kim! Głupim konowałem, o którym prawie codziennie gdzieś napiszą czy pokażą jaki jest głupi, jak się nie zna, jak przyjmował pijany, jak pacjent przez niego umarł.

 

Konował siedzi za burkiem. Konował wie lepiej. W końcu dostał się na tę medycynę pokonując szereg innych kandydatów, pozdawał wszystkie egzaminy w czasie studiów, skończył je; potem zdał egzamin krajowy, dostał się na specjalizację, którą również ukończył i to z bardzo dobrym wynikiem. Głupi nie jest. Nie będzie mu więc byle bomiś dyktował jak go leczyć, przynosił wydruków z internetu jakichś czy cytował celebryckich porad. Swoją drogą, to ci wszyscy udzielający się w internecie lekarze, pielęgniarki, farmaceuci, a nawet – o zgrozo! – paramedycy, na pewno robią to tylko dla wątpliwej i chwilowej sławy i sporej kasy, pod przykrywką niesienia ludowi kaganka oświaty. Jakby na tym tyle nie zarabiali, to w nosie by mieli. Bomiś jest tylko kolejnym przypadkiem, który trzeba „załatwić” szybko i po linii najmniejszego oporu, tracąc jak najmniej czasu. Przez te bomisiowe wymysły i roszczenia wizyta często się przeciąga, konował zaczyna się irytować, od słowa do słowa wywiązuje się sprzeczka, a przez przedłużającą się wizytę czekający w poczekalni tłum powoli dochodzi do temperatury wrzenia. Następny bomiś wejdzie już naburmuszony, konował jeszcze nie ochłonie po poprzednim i kolejna scysja gotowa.

 

Gdyby tylko konował był świadomy… że zdesperowany bomiś próbował się do niego dostać od miesiąca; że potwornie się boi raka, bo sąsiadka miała podobne objawy i już nie żyje, a to, co przeczytał w internecie wystraszyło go dodatkowo; że z tego stresu nie śpi, przez co ledwo daje radę w pracy i boi się zwolnienia, co jeszcze bardziej nasila jego objawy; że boi się również o starszych rodziców, których jest jedynym opiekunem…

 

Gdyby tylko bomiś wiedział… że konował musi pracować w kilku miejscach, przemieszczanie się między którymi jest niezwykle utrudnione ze względu na korki, więc żyje w ciągłym niedoczasie, wszędzie pojawia się spóźniony; że takich wymagających bomisiów przyjmuje dziennie kilkudziesięciu, a z przynajmniej kilkoma kończy awanturą z powodu niemożliwych do zrealizowania żądań; że pracując od rana do wieczora nie ma praktycznie przerw na posiłek, więc je byle co w pośpiechu przeglądając w komputerze wyniki czy przedłużając leki; że najmłodsze dziecko właśnie ząbkuje urządzając całej rodzinie sądne dni i bezsenne noce…

 

 

… to może potraktowaliby się inaczej, a w gabinecie zamiast bomisia i konowała znaleźliby się uprzejmy pacjent i profesjonalny lekarz, którzy dostrzegliby w tym drugim po prostu człowieka.

 

 

Do tego trzeba by jednak spełnić dwa warunki (za prof. Jarosławem Flisem):

„Pierwszy: gdy ludzie są naprawdę w dużych kłopotach, są w stanie uwierzyć, że ktoś inny wie coś lepiej niż oni. Po drugie, odbiorców trzeba darzyć szacunkiem. To elementarz komunikacji społecznej.”

 

 

Uznanie + szacunek = komunikacja.

Tylko i aż tyle.

 

wstecz