"Jeżeli chodzi o moje zdanie z punktu widzenia lekarza jako pacjenta o komunikacji, to mam same negatywne spostrzeżenia. To, co się dzieje jest przerażające. Miałam zamiar kupić podręcznik panom docentom i pani profesor o komunikacji z człowiekiem. Przerobiłam chyba wszystko, co możliwe na akademii medycznej i będąc lekarzem brzydzę się ludźmi, którzy są w systemie i osiąganiu szczebli naukowych. A człowiek jest bezosobową istotą z peselem. Jak w obozie. Poziom oferowanych usług? Dramat. Ciągle daleko w tyle za unią. Towarzystwo wzajemnej adoracji. Tutaj życie nie jest istotne. Tylko procedura. Tego nikt nie zmieni. Nieodpowiedni ludzie idą na te studia. To stało się biznesem, a nie powołaniem. Po prostu. Nawet określone przepisy nie wsadzą ordynarnego, chamskiego i nieempatycznego lekarza w prawdziwą ciekawość człowiekiem.”
[pacjentka, lekarz stomatolog, zachowano oryginalną pisownię]
W ciągu 10 lat pracy z chorującymi onkologicznie podobne słowa słyszałam częściej niż bym chciała. Jednakże to właśnie słowa mojej pacjentki brzmią najsilniej w mojej pamięci. Młoda, mądra i piękna kobieta, w soczysto zielonej chuście na głowie, tak bardzo kontrastującej z ziemistobladą skórą, tak idealnie podkreślającą kolor smutnych oczu. Choć może to nie był smutek, a rezygnacja i poczucie żalu? Powyższe słowa były jej ostatnią wiadomością do mnie, wysłaną na kilka dni przed śmiercią. Dziś mija prawie rok, a ostrość tychże słów wybrzmiewa z jeszcze większą goryczą - odarcie z godności i człowieczeństwa…
Na kanwie słyszanych historii rodziło się we mnie przekonanie, że nie tak powinno być. W sytuacji, gdy nagle życie zyskuje konkretną granicę, budzi się lęk, niepewność, zagubienie i bezradność, moralnie niedopuszczalne wydawało mi się tak przedmiotowe podejście do chorego i jego bliskich. Rozpoczęła się fascynacja dość nową wtedy dziedziną, jaką jest komunikacja w medycynie. Wykłady, szkolenia, kursy, książki, artykuły…
I osoba ks. Jana Kaczkowskiego. On, jako pionier mówienia o czasie dla pacjenta i komunikacji wysokiej jakości. Nauczyciel patrzenia na pacjenta przede wszystkim jako na człowieka, którego podstawową wartością jest godność wynikająca z samego faktu istnienia. Pracując z ks. Janem w hospicjum, moja potrzeba mówienia o tym, jak ważną rolę pełni dobra rozmowa oparta na prawdzie i szacunku, jak istotnym narzędziem jest dla lekarza, zaczęła nabierać realnych kształtów. Współpraca z nim przy letnich kursach dla studentów medycyny, jakimi są Areopagi Etyczne, była dla mnie najważniejszą lekcją.
Jednocześnie spotkania z młodymi adeptami medycyny okazały się zaskakującym zderzeniem z przekonaniami opartymi na wcześniejszych doświadczeniach pacjentów. Zamiast nieczułych i oschłych, spotkałam empatycznych i uważnych na drugiego człowieka młodych ludzi, którzy z lękiem myśleli o tym, jak rozmawiać o trudnych rzeczach z pacjentem tak, aby go nie skrzywdzić.
Ta troska i uważność studentów medycyny, ale i rezydentów, porusza mnie do dziś.
Co się zatem takiego dzieje, że z biegiem lat w zawodzie zanika „prawdziwa ciekawość człowiekiem”, a lekarz bywa postrzegany jako „chamski i ordynarny”? Dlaczego młodzi ludzie, studenci medycyny, są zmuszeni szukać kursów komunikacji zamiast doświadczać nauki dobrej komunikacji w ramach kształcenia na uczelniach medycznych? Jak pełen idei młody człowiek „wpada w system” zaczynając traktować pacjenta nie jako człowieka, ale „bezosobową istotę z peselem”? Jakże często chorzy mówiąo strachu przed szpitalem - miejscem, które z założenia powinno być dobre i bezpieczne. Jeśli przyjmiemy założenie, że to ludzie tworzą miejsca, to jakimi ludźmi są ci, którzy leczą?
Być może odzywa się we mnie moja idealistyczna natura, która nie pozwala przyjąć założenia o „złych lekarzach”. Ufając, że ludzie postępują zawsze najlepiej jak potrafią, zastanawiam się, co można zrobić dla lekarza, który uwikłany w założenia systemu, czasem sam czuje się w nim zagubiony. Wierzę, i wskazują na to także wyniki ustrukturyzowanych wywiadów przeprowadzonych w ramach badań prowadzonych przez Klinikę Komunikacji, że pacjent -człowiek dla wielu z nich jest ważny. Jednakże często czują się przytłoczeni oczekiwaniami kierowanymi wobec nich, nie tyle od pacjentów, co od przełożonych, tworząc bolesne przekonanie jakoby papier był ważniejszy od człowieka.
Brak czasu na skorzystanie z toalety, brak miejsca na zjedzenie posiłku, konieczność wypełnienia dokumentacji w kilku miejscach, hierarchia systemowa, zapisanych dziesięciu pacjentów na godzinę, co daje osiemdziesiąt wizyt w ciągu dnia. A czasem koło stu. Każda ważna, inna, wymagająca skupienia się na historii tego właśnie człowieka. To obciążające i mogące po ludzku budzić skrajnie trudne emocje - od fascynacji zawodem, po frustrację, niemoc, złość, bezradność.
Zwłaszcza dziś, w dobie pandemii Covid-19. Jak wskazały badania ankietowe, przeprowadzone przez Klinikę Komunikacji, to właśnie lęk, złość, bezsilność, oczekiwanie oraz brak poczucia bezpieczeństwa są najczęściej doświadczanymi stanami emocjonalnymi wśród personelu medycznego w obecnym czasie. Zdaje się, że wynikają one z poczucia braku stabilizacji, niepewności co do przyszłości, poczucia ograniczenia i samotności. Dodatkową trudnością staje się zmieniona lub ograniczona forma kontaktu lekarz - pacjent. Teleporady czy też środki ochrony osobistej znacznie utrudniają nawiązanie relacji z pacjentem. Poprzez brak gestu, mimiki, możliwości czytania ciała, kontakt staje się niepełny, trudny. Komunikacja lekarz pacjent zyskała dzisiaj jeszcze bardziej na znaczeniu. Gdy brakuje gestu i spojrzenia, a stetoskop nie może dosięgnąć pacjenta, ton wypowiedzi oraz dobór słów stają się często jedynym dostępnym narzędziem lekarza.
Tak, słowo to narzędzie.
Adekwatne, wypowiedziane z uważnością i szacunkiem leczy, pobieżne i ostre rani niczym skalpel, po którym zostaje blizna. Tą blizną często jest brak zaufania pacjenta do lekarza mający odzwierciedlenie w utrudnionym procesie leczenia. Czy warto zatem zainwestować w swój rozwój z zakresu komunikacji lekarz - pacjent - bliski? Badania pokazują, że empatyczny i umiejętnie komunikujący lekarz jest źródłem nadziei oraz siły do leczenia zarówno dla chorego, jak i jego bliskich.
Pamiętam swój pierwszy dzień na stażu w klinice na oddziale chirurgii onkologicznej oraz pierwszy dzień w hospicyjnej pracy. Te dwa ważne dla mnie wydarzenia łączy wspólna reakcja różnych lekarzy. Od obu usłyszałam „bez urazy, ale co pani tu może?”. Myślę sobie, że to częsta myśl. Bo przecież cóż może psycholog operujący jedynie słowem? Trochę ta psychologia przypomina może i jakąś magię, bo przecież dzieje się coś niewidzialnego, a i materia niematerialna… Być może to i prawda, być może są i takie doświadczenia z psychologami, o których wolelibyśmy tu i w ogóle nie mówić. Jednakże specjalista, znający specyfikę pracy lekarza, znający temat chorowania i istoty człowieka w chorobie, może być wsparciem dla zespołu medycznego.
Dla mnie to trochę jak układanka, gdzie każdy z zespołu „projektu choroba” jest puzzlem, bez którego obraz będzie niepełny. Moją, jako psychologa, pracą jest wskazaniem Wam, medykom, jak najkrótszej i najskuteczniejszej drogi do danego pacjenta. Nie macie obowiązku znać wszelkich aspektów psychicznych Waszych pacjentów. Prawdę mówiąc, nie musicie sobie nawet zawracać tym głowy. Jednakże, jeśli zdołacie je poznać, wykażecie się ciekawością człowieka, który przychodzi do Waszego gabinetu, będzie Wam łatwiej i szybciej w tej pracy, a efekty leczenia (jak pokazują liczne doniesienia z badań) lepsze.
Od tego właśnie winien być psycholog, by we wzajemnej współpracy z Wami tę wiedzę Wam przekazać. By efektem wspólnej pracy był zadowolony pacjent, rozumiejący swoją chorobę, widzący sens proponowanego leczenia. Wy zaś, jako lekarze - zadbani pod względem swoich emocji, jaki i włożonej w pracę energię. Dziś, ze wspomnianymi wyżej lekarzami, jesteśmy w życzliwych i dobrych relacjach, dbając o niejednego wspólnego pacjenta, szanując swoje granice możliwości działania, ale też z wzajemną ciekawością i otwartością na siebie, dzięki którym lepiej rozumiemy zarówno chorych, jak i rodziny, będących pod naszą opieką.
„Tutaj życie nie jest istotne. Tylko procedura. Tego nikt nie zmieni. Nieodpowiedni ludzie idą na te studia.”
Ostatnio zapytałam znajomego lekarza rezydenta o to, co jest dla niego miarą sukcesu w jego pracy. Odpowiedział: żeby pacjent, wychodząc z gabinetu, powiedział „to był ludzki doktor”. Postawa tego młodego lekarza tak bardzo gryzie się z powyższym przekonaniem mojej pacjentki. I choć smutek z powodu jej doświadczenia pozostanie ze mną na długo, to ja jednak wierzę, że na te studia idą odpowiedni ludzie - z wiarą, ideałami, przekonaniem o pięknej medycynie, w której pacjent pozostaje człowiekiem, a nie peselem. Jedynie potem, by nie dać stłamsić wyznawanych wartości, koniecznością jest umiejętność zadbania o siebie. Umiejętność, której nie uczą na uczelniach wyższych. Umiejętność kluczowa, bez której niemożliwym staje się wytrwanie w zawodzie. Tylko pielęgnując wyznawane wartości, podążając za nimi oraz traktując siebie samego z życzliwością, można pozostać „ludzkim doktorem”.
Bo każda relacja z pacjentem ma początek w osobie lekarza.
. . .
Klinika Komunikacji Medycznej to inicjatywa łącząca lekarzy, dla których umiejętna, wspierająca komunikacja z pacjentem jest ważna.